Moje dziecko rozpoczęło już własną, żłobkową socjalizację. Świadomość, że nastąpiła rzeczywistość, w której o poranku, po śniadanku dorośli idą do pracy, a dzieci do placówki edukacyjnej, jest całkiem przyjemna. Przez to nie czuję się już wykluczona, robię w końcu to, co wszyscy. Może nie tak intensywnie, ale po 15 latach choroby to już raczej niewykonalne. Ale robę. I doceniam, dziękując za wykonalność, każdego dnia. Fakt jest taki, że gdy chce się prowadzić aktywność tego typu trzeba pofunkcjonować każdego dnia ponad 12 godzin. Dla zdrowych to wykonalne. Mają mózgi w całości. Intuicyjnie wiedziałam, że jakimś sposobem muszę zwiększyć zasoby energetyczne. Dać lepsze papu mojemu kochanemu mózgowi, który postawił sobie nowe wyzwania. Jak przeżyć te dwanaście godzin? Następnego dnia kolejne i kolejne, aż do weekendu, gdy można bezkarnie się wyspać.
Do pracy mam na 9.30. O tej godzinie jestem już po pięciu godzinach aktywności, która paradoksalnie ma mnie przygotować do tej właśnie. Przy mojej chorobie, na każdym jej etapie ważne są ćwiczenia, jakaś gimnastyka, cokolwiek. Kiedy mam to robić? Po pracy jestem wypruta. Zostaje więc czas przed pracą. Wstaję więc 4.30. , zakładam słuchawki i robię do 5.30. Kilka rundek tego, kilka tamtego, by zachować póki się da choć minimum potrzebne do egzystencji. Kawa? Z niej mózgu nie będzie. Na śniadanie jadam kaszowo-owocowe koktajle, do których wsypuję pełno wszystkiego, co da mi choć trochę prawdziwej energii. Tłuste orzechy, olej lniany, syrop daktylowy, sezam i różne takie. Poprawione bodymaxem lub magnezem , co daje niezłe efekty. W międzyczasie przeszłam na dietę bezglutenową, bo słyszałam, że wielu esemów dobrze się po niej czuje. Jakieś badania mówią, że to 10% bez glutenu czuje się lepiej. Po powrocie piję jeszcze jeden koktajl z surowych warzyw. Burak, pietruszka, seler i łyżka miodu dla smaku. Jest trochę lepiej. Czuję, że to ma związek z odżywianiem, z jakkąś nietolerancją pokarmową czy coś. Źle mi po niektórych rzeczach np. po maśle. Muszę to sprawdzić. Przymierzam się więc do zrobienia testu. I zrobię go w wolnej chwili. I będę wiedzieć na czym (nie) stoję.
Depresja feriowego, ponad miesięcznego rozstania z Tadkiem przytłacza mnie jak zwykle. Ale wiem, że mu jest dobrze, że ma tam narty i towarzystwo, które tak uwielbia. Mój mały synek jest coraz większy, a ja coraz bardziej chora. Buntuję się przeciw temu, ciągle szukam sposobów, by poczuć się lepiej. Takie już jest to moje życie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz