wtorek, 24 września 2013

To był rok

Niedawno Tadek skończył rok. Tak szybko czas ten przeleciał i nie wiadomo kiedy człowiek stał się najzupełniej dorosły. Jeszcze niedawno siedzieliśmy w skupieniu oceniając „smółkę”, a dziś mamy przed sobą rozgadanego człowieka, który w rytuale urodzinowym „wybrał” śrubokręt. Najpierw Google mówił wszystko o 3 tygodniowej kijance, a teraz o dziecku, które zakończyło pierwszy etap swojego życia niemowlęcego. Ostatnie 5 miesięcy spędziliśmy oddzielnie, w domu mojej mamy, która próbowała pogodzić opiekę nad inwalidką i jej niemowlęciem z własnymi obowiązkami gaździny.Wszystko to z ograniczonym dostępem do wózka, w mieście pełnym barier i zapachu kwiatów mieszającego się ze swędem smażeniny. Tutaj wpadłam na pomysł pisania o miejscu, w którym się znajduję i podzieliłam się ze światem swoją kaleką percepcją.
To był trudny rok, po którym czuję, że najgorsze za mną, za nami. Przeszliśmy przez kolejną próbę charakterów, z której każdy wyszedł niemal cało. Co najlepsze, podchowaliśmy kochanego, dorodnego niczym jabłuszko obywatela tego świata. Dzięki niemu czuję nareszcie, że trwa jakiś rozwój, mimo tego, że u mnie niektóre rzeczy się zwijają. Niezależnie od mojego stanu część mnie rośnie, rozwija się i nabiera coraz to nowej chęci do życia. Nie ukrywam, że ma to pewien walor terapeutyczny.
28 września w Wysokich Obcasach ukaże się artykuł o nas, a więc ktoś nawet dostrzegł moje specyficzne podejście. Czasem mam z tego powodu lekką megalomanię, ale tylko czasem. Dziwi mnie trochę, że budzę skojarzenia z szuflady z odwagą, ale cóż, widać tak mi to pisanie wychodzi. Odważny może być rycerz, gdy bez szpady ujarzmi bestię, której boi się cały naród. Wydaje mi się, że ludzie dziś boją się chorób jak niczego innego. Jakby zupełnie nie doceniali tego, że gdy już ta choroba nadejdzie, to natura podpowie co robić. Trzeba jej tylko dać szansę na wypowiedź, zamiast rzucać się jak dopiero co złowiona ryba. Ja stworzyłam sobie pewnego rodzaju azyl, ale na ten czas widocznie było mi to potrzebne. Człowiek ma w sobie wiele instynktów, które pozwolą mu przetrwać w najgorszych warunkach. Nawet jeśli są to warunki społeczne. Dopiero od niedawna dopuszcza się niepełnosprawnych do czegokolwiek. Przy odrobinie szczęścia, rozumu i pieniędzy można spełniać się w wielu rolach, a nawet trzeba. Bo nie ma nic gorszego, niż bezruch. W naszej polskiej rzeczywistości trzeba odwagi, by zdecydować się na świadome rodzicielstwo będąc zdrowym, a co dopiero chorym. Może i taka prawda, ale przecież nie jest ono zarezerwowane dla pięknych i zdolnych. Rzecz polega na tym, że człowiek szybko przyzwyczaja się do tego, że coś tam mu nie działa i robi swoje, tylko wolniej, albo inaczej. Dziwnie mi z tym, że ktoś może mieć mnie za odważną. Odwaga może być wobec czegoś. Czy działam tak, jakbym nie bała się tego czegoś? Nie wiem co musiałoby mi grozić za to dziecko, żebym z niego zrezygnowała.
Przyznam, że od jakiegoś czasu, żyję trochę na przyczajce, ale to prawo esemowca z moim stażem. Chyba , że działam w jakiejś nieświadomości i robię nie wiem jaki wyczyn. Spytałam ostatnio mego chłopa czemu zdecydował się na kontynuację tak ryzykownego związku. On na to: „Wiesz, jedni włażą na K2, albo jeżdżą na deskach a inni…”Można mieć i takie podejście. Każdy świadomy krok na przód wiąże się z ryzykiem. Niezależnie od tego, czy krok ten odbywa się parę centymetrów nad ziemią, czy tak, jak się ogólnie przyjęło. Nie ma co się bać instynktów. One z tego wszystkiego są najprawdziwsze.

środa, 11 września 2013

Soma znaczy ciało

"No i co nie zabije to wzmocni, to nieprawda. Co nie zabije to, nie zabije, wcale nie musi wzmacniać. Potrafi sponiewierać i zostać na całe życie." J. Walkiewicz.
Gdy na skutek wypadku lub choroby cialo zostanie uszkodzone, psychika odpowiada. Mowa o zaburzeniach somatopsychicznych, czyli zmianach w psychice wywołanych przez obecność tego, co uszkadza ciało. Wpływ na sytuację kalectwa może być mizerny, naturalne jest więc to, że organizm chce się do niej zaadoptować. To wydaje się konieczne, choć nie dla każdego. Choroby to jeden z powodów, dla których ludzie decydują się na samobójstwo. W 2011 było 250 przypadków bezpowrotnego wyexitowania się z Polski, a powodem była przewlekła choroba. Przewlekła, czyli taka, która nie ma końca. Przyznam, że w ciągu 14 lat moich zmagań z sm, wiele razy miałam ochotę przerwać cierpienie, które kondensowało się na różne sposoby. Moja sprawność była coraz mniejsza, moja wolność była coraz bardziej ograniczona. Ciekawe, że jestem w stanie mówić o tym dopiero po 8 latach spędzonych na wózku. To pewnie jest dowód na to, że ta wojna samego ze sobą jest procesem tak samo przewlekłym, jak choroba. Facet o nazwisku Cohn twierdzi, że istnieje 5 stadiów reakcji człowieka na własną niepełnosprawność. Nie trudno zgadnąć, że najpierw jest szok. I zaprzeczenie, że coś takiego stało się właśnie mi. Na tym etapie najtrudniej pogodzić się z tym, że dotychczasowe życie trzeba bardzo głęboko przewartościować. Informacja o kalectwie, to zazwyczaj news nie tylko dla ciebie. Reakcje otoczenia bywają różne i mają fundamentalny wpływ na to, co z tobą dalej. Jak już wyjdziesz z szoku, to najchętniej szybko byś się wyleczył. Moim zdaniem to bardzo niebezpieczna faza, bo chwytasz się wszystkiego, nawet kosztem czegokolwiek. W tym miejscu przypomina mi się historia sportowca Jacka Gaworskiego, który wielokrotnie upubliczniał swoją rozpaczliwą walkę, ale o co? O uleczenie stwardnienia rozsianego? Wiem, że nie mam prawa oceniać czyjegoś poczucia, że walczy, ale wydaje mi się, że to trochę bez sensu. Tacy ludzie kojarzą mi się ze zwierzętami, które ze strachu zabijają się same, zamiast spróbować posłużyć się rozumem. Pani Gaworska rozpaczała, że oddała nawet obrączki ślubne w zamian za zwiększenie prawdopodobieństwa tego, że jej mąż będzie uleczony.(chyba musiałby być pierwszy) Takich ludzi pełen jest łódzki gabinet doktora Selmaja, jednego z niewielu kolesi, którzy chcą się jeszcze bawić w leczenie esema. Z całej Polski jeżdżą do niego pielgrzymki ludzi, którzy wierzą w to, że mają szansę na powrót do tego, co było wcześniej. Mi szkoda było 5 stów na wizytę, więc kiedy byłam w fazie oczekiwania na wyleczenie, to spróbowałam bioenergoterapii wspomaganej jakimiś ziołami. Olałam to po tygodniowej obstrukcji, ale skierowało to moje poszukiwania na stronę bardziej dietetyczną, niż farmakologiczną. Trafiłam kiedyś na artykuł, w którym babka pisała, że różne choroby są efektem masowej zmiany sposobu odżywiania się rozwiniętych społeczeństw. Miejsce orkiszu, najstarszego gatunku pszenicy zajął glutaminian sodu. Flora bakteryjna jelit nie zdążyła się przystosować do takiej zmiany i nie chroniła ciała przed powolnym wnikaniem do organizmu całego syfu, którym przez lata karmili nas mądrzejsi decydenci. Co bym dała, żeby od razu wiedzieć, że chipsy, czy margaryna mogą zniszczyć mój mózg. Opłakiwanie strat, to kolejna faza przechodzenia przez kalectwo. Wtedy właśnie pada pytanie „Dlaczego?” W tym okresie najłatwiej o samobójstwo, bo najmniejsza jest wiara w to, że życie ma jeszcze jakiś sens. Potem przychodzi prawdziwa próba charakteru, która u jednych biegnie w neurotycznym, a u innych w pozytywnym kierunku. To faza zachowań obronnych. Pozytywni ćwiczą i się rozwijają, a neurotycy izolują się i myślą „Co by było gdyby…” (po co jadłam te czipsy). Pozytywni „eksplorują sytuację”, a neurotycy w niej się duszą. Też kosztem czegokolwiek i co gorsza kosztem tego, co zostało. W końcowej fazie ostatecznego przystosowania następuje rekonstrukcja nadszarpniętego nieco systemu wartości i nawet neurotyczne zachowania mogą pójść w tę pozytywniejszą stronę. Człowiek akceptuje to, co nieuniknione i gotów jest zrezygnować z tego, co niemożliwe. Ogólnie zwiększa się jego elastyczność myślowa i gotowość do szukania profesjonalnych rozwiązań swoich problemów. Szkoda tylko, że to wszystko tak długo zajmuje, ale cieszę się, że wszystko to udało mi się ogarnąć przed 30.

niedziela, 1 września 2013

Seks po niepełnosprawnemu

Też bym coś napisała o seksie niepełnosprawnych, ale nie mam co, bo niemowlę między nami nie sprzyja miłosnym uniesieniom. Poza tym nie jestem obiektywna. A może nie chcę zwyczajnie się dobijać .Czytam więc kilka artykułów i wpisów. Od razu widać, że jest, lekka napinka w temacie, ale ci, którzy mają dobry seks się tym nie przejmują i korzystają z czego się da. Trzecia płeć, nierówne traktowanie ,uprzedzenia- to się przewija. Jestem żywym zaprzeczeniem stereotypu ,że niepełnosprawne nie mają seksu. Nie daj Bóg dopatrywać się w tym zasługi.

Cały wątek seksualności niepełnosprawnych to jeden z tematów zaliczanych całkiem niedawno do tabu. Teraz robi się wiele badań i dociekań w tej dziedzinie, więc jest szansa, że za jakiś czas w ogóle nie będzie o czym mówić. Wydaje mi się, że udane życie seksualne zależy od samooceny i temperamentu. Czasem trzeba być po prostu kreatywnym, albo wgl się wykastrować. A to nie służy nawet ”normalsom”.

Ale niepełnosprawny ma zwyczajnie mniejszą szansę na seks. Choćby nawet ze względów czysto technicznych. Pociąg seksualny do niepełnosprawnych mieści się w definicji abiasiofilii . Dla mnie to niestety jest ważne, skoro gdzieś tam w głowie mi świta ten fakt. Sami niepełnosprawni też pewnie wyczuwają, że nie są najlepszą partią w mieście. Wiem to sama po sobie. Dawniej byłam laską lubiącą wszelkie zachowania seksualne, ale gdy tylko zaczęłam utykać na nogę, żaden facet nawet na mnie nie spojrzał, chyba, że po pijaku. Siłą rzeczy można się odzwyczaić od konstruktywnego podrywu, hę? Jest chyba dokładnie tak, jak w tym artykule, gdzie ktoś pisze, że co by się nie robiło, to jest się tylko dzielną. Wniosek? Po co się wgl starać?

A co, gdy obraca cię przystojny rehabilitant? Oni pewnie są szkoleni pod kątem wygłodniałych pacjentek, i mają ich wiele, więc nie robię na nim większego wrażenia. Poza tym jest w pracy. Istnieje mit fizjoterapeuty- wyrywacza, ale wątpię, by któryś z nich zapragnął wyrwać bardzo sparaliżowaną laskę, oczywiście jeśli potraktować to w kategorii sportu.:) Nie potrafiłabym zachować się prowokacyjnie wobec kogoś, kto jest tym speszony. Nie ma chyba większego upokorzenia dla kobiety. Nigdy nie zdobyłabym się na dzielne próby wyrwania kogoś, bo wypadłam już dawno z obiegu. Mam świadomość, że sama też jestem przesiąknięta stereotypem i niewiedzą w kwestii rehabilitacji seksualnej, więc staram się po prostu korzystać z tego, co oferuje mi stały związek. Wraz ze wszystkimi jego zgrzytami wynikającego z długiego stażu.

Nikt nie powiedział mi, co robić, gdy bywało z tym źle. Wtedy chyba liczy się po prostu instynkt. Kobietom niepełnosprawnym jeszcze trudniej, niż kolesiom zmierzyć się z zaburzeniami seksualnymi przy mniejszej sprawności. I ja do nich chyba należę.

Cóż, reprezentuję własne czasy, jak mawia C.Fallaras (ta od nowych biednych, co się zorientowała, że nie jest stereotypowa) Nie ma co dawać się ponieść przewrażliwieniu, które i tak przecież już jest. A może jest to przereklamowanie? Dla 30latków na pewno . Jest jakiś model uprawiania miłości, ale rzadko kto go realizuje na dłuższą metę. Ja przynajmniej w to nie wierzę. Każdy nieopatrznie tęskni za ideałem i frustruje się, gdy go nie dosięga. Tak też się czuję. Sfrustrowana i żałosna. Nie ma co dorabiać, że są jakieś miłe aspekty życia, gdzie wszystko zmierza do wysiudania cię z każdej roli jaką pełnisz. Także i kochanki.