poniedziałek, 4 maja 2015

Z ostatnich chwil pola bitwy. Esem kontra system.

Pod tym roboczym tytułem opisuję rzeczy, które przewinęły się w mojej drodze albo jak to niektórzy nazywają, walce. Walczę z chorobą, głównie ze sobą, na więcej nie mam sił. Już na pewno nie mam siły na walkę z systemem. To wymaga chyba pewnego rodzaju świeżości, wizji, energii, które przez te 15 lat gdzieś niewątpliwie wyparowały. Z reguły nie walczę z systemem, co najwyżej zbluzgam, nie personalizując za bardzo. No i gdzie tylko mogę omijam z daleka. Proszę rodzinę, by składała za mnie wnioski, nie lubię jeździć do tych wszystkich instytucji naszego kochanego kraju. Przytłacza mnie widok ludzi, którzy też pewnie ubolewają nad tym, że muszą tam być, w tym urzędzie lub przychodni. Ma to też swoje skutki w zawartości mojej głowy. Należy to potraktować dosłownie, czyli, że stres, którego można tam doznać równa się śmierci komórek mózgowych. Tak jest normalnie, u każdego, przez jakieś toksyczne substancje czy coś. Tylko, że ludziom z esemem dowala to bardziej. Zatem gdzie nie muszę, tam nie chodzę lub nie jeżdżę jak kto woli. Czasem muszę, albo jest mi po drodze, albo trzeba iść i tyle. Nie lubię, gdy takie kontakty z systemem są doświadczeniem jakiego nabyłam w czasie ostatnich "dwóch razów’ , które pozwolę sobie opisać. Nastąpiły one po sobie w dość krótkim odstępie czasu. Poczułam się po nich jakby trochę zgnojona. W sumie przez własną naiwność.

W życiu każdego esema przychodzi chyba moment na LOW DOSE NALTREXON, substancję która pomaga alkoholikom, a w kilka razy niższej dawce również ludziom chorym na to co ja. Wśród lekarzy panuje raczej niechęć do wypisywania recept na LDN, bo w Polsce nie ma badań o jego skuteczności. Jednak pozytywnych opinii na jego temat jest tak wiele, że szkoda by było nie spróbować. Wniosek z internetu nasuwa się ewidentnie. Nawet jeśli mi nie pomoże, to mi nie zaszkodzi. Zupełny brak skutków ubocznych, pokusa większej ilości energii jest nieodparta. Biorę wszystko co może mi pomóc , wszystko co nie jest zastrzykiem. Trzeba więc spróbować. Zwłaszcza, że ktoś na grupie pisze:

„Poprosiłam o receptę lekarza rodzinnego, on przy mnie sprawdził w internecie i bazie leków i przepisał mówiąc że jeśli jest szansa, że może pomóc, to nie widzi problemu”

Nie byłam aż tak naiwna, by pomyśleć, że od rodzinnego dostanę lek. Poprosiłam innego lekarza, ale on coś tam poknocił z receptą i nie napisał, że lek trzeba podzielić. I tak oto w swej naiwności pomyślałam, że lekarz rodzinny wypisze mi receptę na podzielenie z trudem zdobytego leku Adepend. Lek ten jest dostępny jedynie w dawkach 50mg jako specyfik przeznaczony dla alkoholików, jednak w dawkach ok 4 mg pomaga osobom chorym na stwardnienie rozsiane. Jest bardzo popularny w esemowym środowisku. Skuteczność połączona z zupełnym brakiem skutków ubocznych. Mądrzejsi lekarze wiedzą o tym i chętnie wypisują receptę na lek i drugą zlecającą jego podzielenie na małe dawki. Mój lekarz rodzinny, niedouczona zacofana i nieludzka prukwa, oskarżyła mnie o uzależnienie i lekomanię. Machała przy tym rękami, jakby chciała opędzić się od natrętnej muchy. A ja przyszłam przecież po prostu po pomoc. Próbowałam jej to jakoś wytłumaczyć, wziąć na litość, zachęcić by poczytała o tym. Spotkałam się jednak z kompletną znieczulicą. Poszłam jeszcze do jednej neurolożki, ale i ta z uśmiechem powiedziała, że nie da rady. Ugruntowała się tym samym moja niechęć do lekarzy i przysięgam, że nigdy już więcej do żadnego nie pójdę, chyba że po skierowanie.

Z drugim aktem o podobnym zabarwieniu spotkałam się zapisując syna do państwowego przedszkola. Oczywiście muszę robić to przez pośredników, bo placówka nie jest zaopatrzona w żaden podjazd. Mój wniosek samotnej, niepełnosprawnej matki spotyka się z jakąś niedowiarą ze strony dyrektorki, gdyż składa go ojciec dziecka, z którym faktycznie nie jestem. Posuwa się więc do przeprowadzenia wywiadu środowiskowego i mówi ojcu, że w takim razie nie będzie mógł odbierać dziecka z przedszkola. To jawna bezczelność i dyskryminacja. Celowo wprowadza mnie w błąd, nie wiem czemu i oczywiście nie rusza jej to, że jeżdżę na wózku. ViceDyrektorka również obecna przy składaniu wniosku z uśmieszkiem „wyjaśnia”, że samotna matka to jedno, a niepełnosprawność to drugie. Następnie już przy zamkniętych drzwiach obsługują swoją koleżankę która też przyszła złożyć wniosek. Jestem zniesmaczona, wniosek składam, na dalszy bieg wydarzeń czekam. Nie odbieram dziecka ze żłobka, nie będę tego robić też gdy pójdzie do przedszkola. Nawet gdybym chciała nie przedostanę się z 2,5 latkiem przez osiedle pełne barier i on też raczej nie wciągnie mnie do domu po schodach.

Schody, prześladują mnie ciągle te wstrętne schody, przez które nie mogę wyjść z domu. To też system, tyle, że poprzedni, z 1978. Był gorszy, ten jest lepszy, choć trudno w nim żyć czasem każdemu, nie tylko niepełnosprawnemu. Jaki by nie był, tworzą go ludzie. Zależy na kogo się trafi. Są bezwzględni wykonawcy po uszy zanurzeni w rutynie i są ludzie, ludzcy ludzie.

Wyżaliłam się w każdym razie. Dzięki za uwagę 

2 komentarze:

  1. Hej, jakby coś, to wiem kto nie ma nic przeciwko low dose naltrexon. Bardzo fajna lekarka, ginekolożka Barbara Kurek. Wrzuć sobie w google i się umów na wizytę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń