poniedziałek, 2 listopada 2015

Tydzień przed wyjazdem

Dni zalewają się w całość a już chyba poniedziałek. Od ponad tygodnia mam zapalenie płuc , które wycieñczyło mnie tak bardzo. Zmuszam się do jakichkolwiek ćwiczeń, by nie dać chorobie położyć się do łóżka. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić przynajmniej do poprzedniego stanu, gdy daję radę przesiąść się na łóżko, robię  50 przysmaków i dążę do orbitreka. Powolutku, ale dążę. Patrzę na mojego synka i wiem, że dla niego muszę walczyć o siebie, o jakiekolwiek mięśnie. Na chwilę obecną to wygórowane marzenie, bo ostatnia infekcja znów pociągnął mnie w dół. Ale niestety tak to działa i trzeba się przystosować.

☆wtorek
Wiercą i stukają
Mój podjazd zakładają. Jeszcze ze dwa lata temu dawałam radę zejść z tych schodów. Ktoś znosił mój wózek, a ja sobie jakoś po jednym kroczku i schodku schodziłam. Już nie będą mnie zwlekać na plecach czy sprowadzać ze schodów. To kolejny etap po kuli, chodziku, wózku. Potem potrzebujesz już podjazdu. I za każdym razem ten sam wyrzut. Że może można było zrobić więcej, by tego uniknąć. Mam więc to na co zasłużyłam i w kążdym razie pragnęłam od jakiegoś czasu. Podjazd jak marzenie. Mogę sobie zjeżdżać i wyjeżdżać bez stresu, kiedy chcę i gdzie chcę. Human safari bez tego jednego, nieco krępującego elementu.
Tęsknię za pracą i problemami prawdziwych
ludzi. Muszę tylko troszkę odpocząć.

☆środa
Trochę mi lepiej. Śpię ze 20 godzin na dobę, wdycham tlen, jem dobre rzeczy. Szykuję się na 4 tygodnie rehabilitacji. Super specjalistycznej i wydajnej. Warto na nią jechać przynajmniej raz w roku. Nie tylko dla ćwiczeń, ale też, by przypomnieć sobie co jest ważne. I co uwaliło się między turnusami. Najwięcej Dyrektor inwestuje chyba w rehabilitantów. Są wyszkoleni w temacie jak nikt inny. Mają najnowocześniejszą wiedzę o chorobie i metodach walki z nią. To od nich dowiedziałam się czemu ciągle jestem zmęczona. Oni to rozumieją. Widzą nas raz w roku i widzą też postęp naszej choroby. Jak walczymy lub poddajemy się i ogólne efekty życia z chorobą. Zwykłe życiowe problemy przyspieszają jej postęp, a kto ich nie ma. U nas to niestety widać i ma to szczególne odzwierciedlenie w stanie naszej sprawności. Też żyjemy w stresie, rozwodzimy się lub przężywamy śmierć bliskiej osoby. Takie sprawy powodują wydzielanie się toksycznych substancji, które w skrócie mówiąc niszczą nasze mózgi i wydłużają czas wszelkiej regeneracji. Zdrowy też tak ma, ale on tak łatwo się nie wykończy. Niby wiem, no ale życie życiem. Przez ostatnie 3 lata wydzieliło mi się tyle toksycznych substancji, że nowe nadchodzą  już na samo wspomnienie.
Pamiętam z poprzednich turnusów też o uważności i skupianiu się na chwili obęcnej. I o wdzièczności za to co robią dla nas inni.
...
Każdy dzień z moim synkiem to cud i wielkie szczęście. Uwielbiam patrzeć i brać udział w jego rozwoju. Gada coraz więcej, coraz mądrzejsze rzeczy i przebywanie z nim to słodka przyjemność. Fajnie obserwować też jakie ma podejście do mojej niepełnosprawności. Do chorej kobiety, która go urodziła i teraz jest jego matką. Juź na początku miałam z nim niepisaną telelpatyczną umowę, że w czasie ciąży bierze ode mnie tyle, ile mu potrzebne, nie więcej. By nie wykończyć mnie już na wstępie tego szalonego matkowania. Nie wyobrażałam sobie 3,5 kilowego noworodka i brzucha tak wielkiego, że aż ograniczałby moje i tak ograniczone ruchy. Tadek mnie wtedy posłuchał. Ważył 2.722. Mało, ale nie zbyt mało. Dziś też tak jest. Bierze ode mnie tyle, ile jestem w stanie zrobić. Do reszty wykorzystuje babcię. Ona ostatnio opiekuje się nie tylko nim, ale również mną. Można powiedzieć, że jest moją menagerką i służbą domową. W czasach, gdy jestem matką i trochę zaniemogłam.
Czasem mogłoby się wydawać, że narzekam albo marudzę nad swoim losem. Cóż, ludzka rzecz. Nie zmienia to jednak faktu, że uważam niepełnosprawność za ciekawe wydarzenie, egzotyczny świat jak na dzisiejsze czasy. Gdzie liczy się coś zupełnie innego, a to samo wcale nie traci na znaczeniu. A stawką jestem ja sama. Jestem, albo mnie nie ma.

☆czwartek
Dobra, zaczynam się pakować. Podstawa to jedzenie. Jedyną wadą ośrodka, do którego jadę jest jedzenie. Ciężkie, kiepskiej jakości, non stop mięso, wyroby seropodobne, jogurtopodobne, chlebopodobne i takie tam podrobione. Zabieram więc swoje pieczywo i dżemy. Pastę słonecznikową i jakoś przeżyję na ryżu, ziemniakach, soczewicy i surówce.
Dziś w sumie ostatni dzień chorobowego lenistwa. Zapisuję rzeczy, które muszę wykonać koniecznie jutro. Zrobić przelew za rehabilitację, ułożyć na miejscu ważne dokumenty, których używałam ostatnio często i zamówić "Organizm bez pasożytów" w kroplach. Obiecuję sobie, że odstawię w końcu cukier, czekoladę i takie tam. Zobaczymy. Już zrobiłam jedne większe eko zakupy, które idą prosto do Bornego. Zamówiłam głównie soki, wodę, suszone owoce, orzechy. Trochę bułek, salami i trochę ksylitolu. Nie załatwiłam dwóch ważnych rzeczy przed wyjazdem czyli dentysty i usg gałki ocznej. Zrobię po powrocie.

☆piątek
Jutro ruszamy do Bornego. Tam po raz pierwszy usłyszałam serduszko Tadzia, gdy miał 8 tygodni. Rozchorowałam się strasznie na tym turnusie. Coś jak grypa. Bałam się brać leki. Zabrali mnie do ginekolożki, która zrobila usg i zapewniła, że penicylinę mogę brać. Pamiętam z jakim zwątpieniem patrzyła na mnie wtedy ta lekarka. "Ma pani kto pomòc?"- pytała. W czasie choroby wyglądam jak ofiara przemocy i narko-alkoholik w jednym. Bo na co dzień to już tylko jak zblazowana gwiazda, która ukrywa się przed paparazzi.
Obie z mamą przyznałyśmy, że przychodnia i markiet po sobie, wyczerpały nas psychicznie tak bassrdzo, że pakowanie przekładamy na rano. Tadka nie mamy z kim zostawić, więc jedzie z nami. Nakręcimy tę podróż do domowego archiwum. Telefonem czy coś.

sobota
Miałyśmy wyjechać rano, ale wyjechaliśmy ok 13. Mam nadzieję, że wszystko zabrałam.

niedziela

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz