niedziela, 12 maja 2013

Stołeczne centrum "pomocy"

Wejście na stronę i wejście do budynku to doznanie o podobnym nasileniu. Krótko mówiąc na...ne tak, że chce się raczej wyjść. Czasami jednak trzeba skorzystać i przecierpieć, zwłaszcza że zrobienie remontu, który usuwa bariery architektoniczne jest trochę kosztowne. Nauczona poprzednimi doświadczeniami z biurwami wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale przynajmniej nic mnie nie zaskoczy.
Wysokość dofinansowania likwidacji barier architektonicznych wynosi do 80 % wartości realizowanego zadania, nie więcej jednak niż do wysokości piętnastokrotnego przeciętnego wynagrodzenia.
Za pewniaka przyjęłam fakt, że dostanę od nich 80%, w końcu moje i tak niskie dochody podzielił mój świeżo narodzony syn.
Dużą uwagę poświęciłam na napisanie uzasadnienia, które obrazowałoby moją sytuację. Chciałam, żeby po remoncie było tak, bym mogła funkcjonować w mieszkaniu, które jest torem przeszkód. Pozbycie się futryn, opuszczane na prąd szafki kuchenne i szafa z tzw. pantografem, czyli mechanizmem pozwalającym na ściąganie rzeczy z góry. Na wózku jestem w stanie zrobić niemal wszystko, ale grawitacja i wysokość są pewnymi przeszkodami.
Ustaliłam, że aby osiągnąć ten cel muszę złożyć dwa odrębne wnioski: o likwidację barier architektonicznych oraz technicznych. Za jednym zamachem chciałam złożyć też wniosek o komputer, ale urzędniczy beton przestrzegł mnie przed dwuletnim oczekiwaniem. Zrezygnowałam więc i skorzystałam z tej samej możliwości oferowanej przez Unię Europejską zafrasowanej zapewne niskim poziomem zatrudnienia polskich niepełnosprawnych. W tym przypadku wniosek był prosty a kryteria jednoznaczne.
Wnioski złożyliśmy pod koniec września. Piszę w liczbie mnogiej, bo ze względu na to, że wszystko zbiegło się w czasie z urodzeniem Tadka, potrzeba było zorganizowanej akcji kilku osób. Ja pisałam, mój Adaś zawoził, a mama gadała z biurwami. Jak wspomniałam mam esema i nie mogę się denerwować. Zawsze wysyłam więc kogo się da, by trudne rozmowy "odwalił" za mnie. Najbardziej skuteczna w powyższym jest oczywiście moja kochana mama.
Atmosfera towarzysząca temu faktowi była dla mnie od początku zastanawiająca.
Chodzi mi mianowicie o to, że zasugerowano nam, żebym skorzystała raczej z usług firm zarekomendowanych przez Stołeczne Centrum Niepełnosprawnych. Sąsiedzi ostrzegli mnie akurat przed "ich" wykonawcami, więc  nie ma głupich.
Drugą rzeczą, która zwróciła moją uwagę, było to, że na wejściu powiedziano mi , że chcę "za dużo". Nie jestem typem osoby roszczeniowej, a mój projekt był i tak  bardzo urealniony.
Na pierwszy rzut, oczywiście tylko w rzeczywistości biurokratycznej, poszły bariery architektoniczne. Do wniosku trzeba było dołączyć  szczegółowy kosztorys wykonawcy. Wszystko było tak niejednoznaczne, że jeszcze ze dwa razy  musiałam uzupełniać dokumenty. Osoba zajmująca się moim wnioskiem informowała nas telefonicznie o tym co jeszcze trzeba donieść, by mój wniosek był kompletny. Po kilku tygodniach pojawiła się w moim mieszkaniu komisja weryfikcyjna, żeby na własne oczy przekonać się które ściany chcę rozwalić. Dwie laski, jedna z nich robiła fotodokumentację całej sprawy. Ta która robiła wydawała mi się jakaś taka ludzka, aczkolwiek nie pozbawionej tych ubraniowych atrybutów biurwy. Odróżniało ją tylko to, że zamiast być zuchwałą, była jakaś taka jakby jej myśli były dla mnie czytelne. Patrzyła na moje życie, dziecko na kolanach i chyba  rzeczywiście było jej trochę żal mnie. Ona jedyna nie odwalała tej typowej dla urzędników zbywającej chamówy.
Przy pierwszym wniosku wszystko poszło dosyć sprawnie podpisaliśmy umowę i kazali czekać ok.2 miesiące na umowę w sprawie barier technicznych. Tak jak poprzednim razem, musiałam jeszcze uzupełnić kosztorys.
Jak wielkie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że rozpatrzono mój wniosek na podstawie uzupełnień kosztorysu, a nie całości. Prawidłowy kosztorys, który im dostarczyłam, w ich mniemaniu po prostu nie istniał. Tym sposobem oszukali mnie a tryb odwoławczy w ich mniemaniu nie istnieje. Tak oto kolejny raz przegrałam z urzędniczą machiną, mimo że nie byłam z tym sama. Dyrektorka powiedziała, że powinnam się cieszyć, że w ogóle cokolwiek dostałam. Może i tak. Minus 10 do samooceny jak zwykle.
Zostałam z rzeczami, których instalacja nie ma sensu, bo nie mam kasy na blaty, stół, montaż itp.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz